Już od ponad trzech lat marzę o tym, aby było normalnie. Wiecie, bez zmartwień i kłopotów, bez odliczania "do dziesiątego", bez kalkulowania, sprawdzania, wiecznego liczenia.
Jakiś czas temu dostałam książkę "Finansowy Ninja" Michała Szafrańskiego. Była dla mnie jak plaskacz prosto w pysk. I staram się jeszcze bardziej, chociaż efekty i tak są niewielkie.
Dzisiaj wpadłam na artykuł "Czy ubóstwo czyni ludzi głupszymi?".
I powiem Wam, że... czyni.
Gdy zachorowałam, nasz budżet i plan finansowy totalnie wziął w łeb. Nie byłam w stanie niczego kontrolować, tylko zaciągaliśmy kolejne długi.
I niby nic nie kupowaliśmy, ale... kupowaliśmy. Tofik, żeby poprawić mi humor, co chwilę przynosił mi jakieś drobiazgi - a to lody, czekolada, kwiatki, kubeczki, podusie, kocyki, termoforki.
Nie były to duże kwoty, ale w obliczu braku zarobków z mojej strony, zrobiło się całkiem nieciekawie.
Mam do siebie ogromne pretensje, że tak pozwoliłam kasie wyciekać bokiem.
Ja, osoba diabli zorganizowana, skrupulatna i kalkulująca wszystko, co się nadaje do policzenia, miałam kompletnie w nosie to, co się dzieje. Goniłam tylko za chwilowymi przyjemnościami, za każdym uśmiechem na ustach i każdą chwilą wytchnienia.
W sumie nie ma się co dziwić, bo moja kondycja psychiczna leżała i kwiczała.
Jednak... nie umiem sobie tego wybaczyć.
Zwłaszcza, gdy patrzę na konsekwencje.
Dostałam w tym miesiącu pełną wypłatę, a już... zostało nam 400zł na koncie. Starczy na życie, ale tylko na życie.
Ktoś może mi powiedzieć "sprzedajcie samochód!", jednak samochód jest nietykalny. Zresztą, 500zł w jednym miesiącu bonusu za naszego zajechanego staruszka, niewiele zmieni.
Przez 4 lata był nienaprawiany. I teraz staramy się nieco go odrestaurować, ale starania i tak spełzają na niczym.
Cały dzień dzisiaj latam po mieszkaniu i pstrykam fotki, żeby tylko coś sprzedać.
Patrzę nawet na książki, kalkulując ich wartość.
Na książki, które do tej pory były dla mnie bezcenne.
Ciężko wypełznąć z długów. To jest jak wir, który ciągnie za sobą dalej i dalej i dalej.
O tym się nie mówi. W Polsce panuje przeświadczenie, że pieniądze to temat tabu.
Dlaczego? Bo wstyd?
Nie sądzę, abym miała się czego wstydzić. Szczególnie teraz, gdy staję wręcz na głowie, aby pozbyć się wszystkich kredytów i zadłużeń.
Dostałam kilka rad od osób nieznających sytuacji.
Zwykle brzmią:
"Jadajcie tylko w domu."
"Zrezygnujcie z wyjść na miasto.".
"Gotuj sama."
Buehehe.
Wiecie, kiedy ostatnio byłam z Krzyśkiem na randce?
Będzie z dwa lata temu. Poszliśmy do kina.
Od tamtej pory jedynie... tęsknię za chwilami beztroski.
Nie chcę być odebrana jako maruda i bolidupa.
Ja tylko Was ostrzegam - nie dajcie się wciągnąć w wir codziennych przyjemności.
To człowieka kosztuje, nie tylko pieniądze, ale również spokój ducha i równowagę.
Bądźcie mądrzejsi, niż ja byłam.
czwartek, 16 listopada 2017
piątek, 10 listopada 2017
Nuda się nie uda
Co może zdarzyć się na trasie Żory-Oświęcim?
Dużo.
Na przykład:
- zatrzaśnięcie kluczyków w samochodzie (włamywanie się do Lanosa na stacji benzynowej? proszę bardzo!),
- wypadek na drodze, kilkadziesiąt metrów przed naszym autem (dużo błyskających światełek, środek Chujwigdzie Zdroju, deszcz, zimno, pizga złem... na szczęście wypadek bez ofiar, więc można było się bezczelnie cieszyć światełkami)
- wycieczka krajoznawcza ze ślimakami w torbie termicznej (ślimaki do akwarium ;)).
Ale udało się odwiedzić Tatę w szpitalu, gdzie trafił wczoraj. Nabawił się zakażenia protezki brodawki Vatera, żółtaczka się zaostrzyła, ale, na szczęście, jest w dobrych rękach i już da się z nim rozmawiać, bo znowu kontaktuje. Wczoraj było dużo, dużo gorzej. Dosłownie kilka godzin zwłoki i byłyby zwłoki, nie Tatusiek.
Grunt, że jest lepiej, bo wczoraj nas nieźle nastraszył :)
A teraz leniwy wieczór z muliną między palcami :)))
Dużo.
Na przykład:
- zatrzaśnięcie kluczyków w samochodzie (włamywanie się do Lanosa na stacji benzynowej? proszę bardzo!),
- wypadek na drodze, kilkadziesiąt metrów przed naszym autem (dużo błyskających światełek, środek Chujwigdzie Zdroju, deszcz, zimno, pizga złem... na szczęście wypadek bez ofiar, więc można było się bezczelnie cieszyć światełkami)
- wycieczka krajoznawcza ze ślimakami w torbie termicznej (ślimaki do akwarium ;)).
Ale udało się odwiedzić Tatę w szpitalu, gdzie trafił wczoraj. Nabawił się zakażenia protezki brodawki Vatera, żółtaczka się zaostrzyła, ale, na szczęście, jest w dobrych rękach i już da się z nim rozmawiać, bo znowu kontaktuje. Wczoraj było dużo, dużo gorzej. Dosłownie kilka godzin zwłoki i byłyby zwłoki, nie Tatusiek.
Grunt, że jest lepiej, bo wczoraj nas nieźle nastraszył :)
A teraz leniwy wieczór z muliną między palcami :)))
sobota, 4 listopada 2017
To se popracowałam...
Szósty dzień w domu.
Ręka jak bolała, tak boli. Chirurg stwierdził, że to naderwanie mięśni obręczy barkowej i czeka mnie minimum dwa tygodnie siedzenia w domu.
Jestem wkurwiona, L4 na okresie próbnym?
Praktycznie mogę już pożegnać wizję przedłużenia umowy.
Moje ADHD cierpi niemiłosiernie: miotam się po domu z usztywnioną łapą na temblaku.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że 95% czynności wymaga używania obu rąk.
Dzisiaj udało mi się jakoś wstawić pranie i zmywanie, ale zajęło mi to prawie godzinę.
Zastanawiam się, jak umyć włosy (słuchawkę prysznicową mamy na dziwnej wysokości, przez co trzeba ją trzymać w ręce).
Pięć dni w domu i wariuję. Chcę iść do pracy, pogadać z ludźmi, cokolwiek.
Nawet spacer z psem jest wyzwaniem.
Teoretycznie mogę w tej usztywnionej ręce coś przytrzymać, ale odkryłam, że im mniej nią ruszam, tym mniej boli.
Co 4 godziny biorę Dexaka, inaczej odchodzę od zmysłów z bólu, a dłoń mi się trzęsie jak u paralityka.
Dzisiaj w ogóle, nic, nada, rączką nie robię i jakoś się trzymam bez tabletek ;)
Tata się pochorował. Poważnie.
Podejrzewają mu raka trzustki lub dróg żółciowych (co w rodzinie to, kurwa, nie zginie).
Staram się ograniczać myślenie o przyszłości i nie martwić się na zapas, ale... To jednak siedzi w głowie.
Póki co, trzeba czekać na wyniki.
Zabawne odkrycie:
Do pisania notek też przydają się dwie ręce.
No nic.
Idę nadrabiać seriale. Na szczęście to nie wymaga używania witek... ani mózgu.
Ręka jak bolała, tak boli. Chirurg stwierdził, że to naderwanie mięśni obręczy barkowej i czeka mnie minimum dwa tygodnie siedzenia w domu.
Jestem wkurwiona, L4 na okresie próbnym?
Praktycznie mogę już pożegnać wizję przedłużenia umowy.
Moje ADHD cierpi niemiłosiernie: miotam się po domu z usztywnioną łapą na temblaku.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że 95% czynności wymaga używania obu rąk.
Dzisiaj udało mi się jakoś wstawić pranie i zmywanie, ale zajęło mi to prawie godzinę.
Zastanawiam się, jak umyć włosy (słuchawkę prysznicową mamy na dziwnej wysokości, przez co trzeba ją trzymać w ręce).
Pięć dni w domu i wariuję. Chcę iść do pracy, pogadać z ludźmi, cokolwiek.
Nawet spacer z psem jest wyzwaniem.
Teoretycznie mogę w tej usztywnionej ręce coś przytrzymać, ale odkryłam, że im mniej nią ruszam, tym mniej boli.
Co 4 godziny biorę Dexaka, inaczej odchodzę od zmysłów z bólu, a dłoń mi się trzęsie jak u paralityka.
Dzisiaj w ogóle, nic, nada, rączką nie robię i jakoś się trzymam bez tabletek ;)
Tata się pochorował. Poważnie.
Podejrzewają mu raka trzustki lub dróg żółciowych (co w rodzinie to, kurwa, nie zginie).
Staram się ograniczać myślenie o przyszłości i nie martwić się na zapas, ale... To jednak siedzi w głowie.
Póki co, trzeba czekać na wyniki.
Zabawne odkrycie:
Do pisania notek też przydają się dwie ręce.
No nic.
Idę nadrabiać seriale. Na szczęście to nie wymaga używania witek... ani mózgu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)